23.11.14

Francja 5-14.08.2014 cz. 2

Dzień 4

Łomotanie w okno.
5 rano.
To Emanuel, (lub inaczej: Emek [lubi] bądź Maniek [nie lubi, ale ja lubię]), nagle dowiedział się, że jeśli nie ruszy teraz, zaraz, to najprawdopodobniej utknie w korkach. Po drodze opowiada nam, że kiedyś, o mało, nie zjechał z drogi w przepaść. Ze zmęczenia.
Praca na busie jest ciężka. Kierowców nie obowiązuje limitowany czas pracy, więc gdy dostaną tzw. "ekspresa" jadą często do upadłego. Jeśli nie dają rady kładą się na godzinę, dwie, po czym znów ruszają. Bo na mecie czeka na przykład samolot, który ładunek transportuje dalej. Czeka... Taa... Do momentu startu. Spóźnieni mają pecha.
Do portu w Le Havre dojeżdżamy około 9. Czekając na wezwanie do rozładunku robimy ze wspólnych zapasów jajecznicę i kanapki. Żartujemy, że pod warunkiem oddania nam kurnika, możemy z nim jeździć i mu gotować.
Po rozładunku, Maniek nie dostaje informacji o kolejnym towarze. Wybiera numer w telefonie po czym zadaje urocze pytanie: "Szefowo... bo ja tu siedzę z takimi dwiema dziewczynami, do plaży mamy 15 kilometrów, mogę jechać?"
No i pojechaliśmy.
Zaparkowaliśmy samochód na parkingu wzdłuż plaży i wybraliśmy się na spacer, urozmaicony nauką "puszczania kaczek" i wspinaniem się na strome zbocze.


Wracamy w pobliże samochodu. Natalia układa z kamieni napis "POLSKA"... bo tak!
Jemy kanapki z sardynkami.



Po chwili siedzenia Maniek dostaje smsa z informacją o miejscu załadunku. Jest już za późno na załadunek piątkowy, więc musi czekać do poniedziałku. Decydujemy pojechać, znaleźć owo miejsce, żeby w poniedziałek było łatwiej.

nie widać, ale jechaliśmy... 80km/h :D
Przez zamknięte drogi oraz DURNE objazdy, kończące się nagle i bez oznaczenia, objeżdżamy okolicę cztery razy. W końcu dopada nas rezygnacja, którą postanawiamy uleczyć tanim francuskim winem z widokiem na morze.
W Carrefoure'rze kupujemy 6(!) butelek wina, nachosy i marchewki, od których na jakiś czas się uzależniłyśmy. Serio. W dwa albo trzy dni zjadłyśmy ok 4-5 kg marchewek. Info praktyczne: w Carrefoure'ach jest na warzywno-owocowym takie fajowskie stoisko z napisem "moins 1 euro" co znaczy po prostu "mniej niż 1 euro". Oczywiście, oznacza to na ogół 0,99 euro, ale i tak jest fajnie. Banany, jabłka czy marchewki, wybitnie poprawiają nastrój po konserwach.
Parkujemy na podobnym miejscu co wcześniej. Maniek podwija boczną planekę i opiera ją na wsuniętych między ramę paki, a plandekę sufitu, deskach (bocznych) tak byśmy mieli daszek bo pogoda zaczyna się powoli pogarszać.
W końcu znajduje nas Piotrek. Piotrek się ogłosił na grupie autostopowej, że do domu nie wraca tylko na zachód pędzi. I że jakby się ktoś chciał integrować w Europie to niech da znać... W efekcie integracja przebiegła nad Kanałem La Manche, siedząc na pace, w towarzystwie owych 6 +1 butelek wina, eksperymentów gastronomicznych jak ryż  z marchewką i tuńczykiem, a nawet rozstawionego namiotu.

Jakby kogoś ciekawiło jak się wchodzi do kurnika to.. odwrotnie niż Piotrek ;)
Pogoda się załamała.. tak troszeczkę.

Stoimy na zboczu wzgórza, a pada tak, że spływająca woda zakrywa nam stopy. Jeśli czegoś potrzebujemy z szoferki wychodzę w kostiumie kąpielowym, bo szkoda mi moczyć ubrania.
Przypadkiem zahaczam... tym, no hmmm... pośladkiem... o pewien wystający element.
Krew, pryskanie spirytusem i plasterek. Nadal mam bliznę.
Ale atmosfera przednia!

Powoli rodzi się w nas pomysł nocnego pływania gdy tylko przestanie padać.
Przebieramy się w kostiumy i zbiegamy po schodach, docieramy do wody, włazimy po kolana i...
-NIE. MA. TAKIEJ. OPCJI!!!
Za to Piotrek z Natalią bawią się super. Chwilę później wracamy na górę.. Wypada się chociaż chwilę przespać. Maniek chyba nie do końca świadom, zaoferował nam kurnik. Po dwóch "ale jesteś pewien?" z najwyższą przyjemnością zgadzamy się... W końcu miękkim i ciepłym legowiskiem się nie gardzi!
Natalia jest wysportowana niesamowicie... Ale poruszanie się w małych przestrzeniach ogarnia słabiej. Jak wyglądało nasze pakowanie się do kurnika?
-Właź, nie zrób sobie krzywdy, połóż się a ja wszystko ogarnę.
:D metoda, jak skuteczna, tak wizualnie dość karkołomna.

Dzień 5

Tym razem pobudka zdecydowanie bardziej sympatyczna. Budzi nas gorąc!
Jemy śniadanie i z otwartym bokiem sprzątamy pakę. Mijający nas Francuzi są tym widokiem zdecydowanie zachwyceni.


Ciepło miło, podejście do kąpieli w morzu no. 2.
Tym razem sukces :D
Fale mocne, przy wejściu dość spore kamienie uderzają w nasze nogi, ale samo pływanie-niesamowita frajda. I punkt na to-do-list Natalii odhaczony.


Wychodząc z wody Piotrek rzuca zachwytem na temat kąpieli do pewnej pani... I co się okazuje?
ONA MÓWI PO POLSKU!
To Olga. Urodzona we Francji z rodziców Polaków. Jest tak zachwycona, że może porozmawiać z kimś po polsku. Proponuje nawet, że zabierze nas do Etretat.
Panowie postanawiają już jechać i poczekać na nas na miejscu.

Olga decyduje się zakupić prowiant. 2 potężne bagietki, chyba ze 2 kg winogron, brzoskwinie, ser (śmierdziuch aż miło), szynkę, pomidorki, sok, piwo i nie pamiętam nawet co jeszcze... Zakupy tak nam się przeciągają, że doczekujemy chyba z 5 telefonów pt: "ILE JESZCZE?!"
Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że na miejscu są jeszcze 2 busy, 3 kierowców.
Do miasta się raczej nie wjeżdża więc zostawiamy samochody przed i ruszamy pieszo.
Etretat jest absolutnie cudowne. I budynki, i klify robią niesamowite wrażenie.


Robi się coraz goręcej więc po chwili siedzenia na plaży decydujemy się dopłynąć do unoszącej się na wodzie platformy.
Woda jest zimna i jest to fantastyczne przy tej temperaturze.
Po powrocie na brzeg decydujemy się wspiąć na klify.


Po powrocie pada komenda do wymarszu. Zatrzymujemy się przy samochodach i spotykamy najlepszy prowizoryczny grill w historii!
Potrzebny stół? Wystarczą 4 europalety.
Siedziska? Niektórzy wożą fotele, albo leżaki. Ewentualnie można zrobić ławkę z krzesła, drabiny i 2 desek.


Po grillu, Olga zabiera nas na zakupy. Chce dać nam możliwość spróbowania kuchni francuskiej więc kupuje ślimaki, krewetki, mule, "pate", bagietkę, ser, ciasto, lody. W domu otwiera trzynastoletnie (!) wino.
Ślimaczek..?
Cóż... Spróbowałam!
no ale przełknąć nie dałam rady.
Za to Natalia dzielnie pochłonęła swojego. Podobno nawet na końcu smakował jak wieprzowina...

jeszcze przed ślimaczkiem

Przy mulach sytuacja się odwróciła.
Przerzuciłyśmy się na bagietkę z owym "pate", serem (cudownym), wino i lody.
A potem zostałyśmy położone na mięciutkim łóżku...

Dzień 6

Rano podbudka. Śniadanie. Kościół.Nawet trzy.
A wyjazd? Dostajemy kanapki, także takie z serem. Zapakowane w specjalne, szczelne torebki. Olga nas zawiozła w jedno miejsce, znalazła tabliczkę, poczekała. A kiedy okazało się, że nikt się nie zatrzymuje? Zabrała nas w inne miejsce i sama nam stopa złapała!
Na dwa stopy dojeżdżamy do Paryża.
Pan, który nas wwozi do miasta co drugie zdanie pyta "you understand?" ale nie przeszkadza mu to w rozmawianiu z nami na temat "Lech Wałęsa/Solidarność" ...

Dowozi nas pod Gare du Lyon, gdzie siadamy i czekamy na naszego paryskiego hosta :)