czyli „jestem na tak” i „ciągle pada…”
Jakiś
czas temu doszłam do wniosku, że jeśli, niczym Jim Carrey w „Jestem na tak”,
nie zacznę się spontanicznie zgadzać się na wszelkie wyprawy i wypady, to po
prostu w końcu (mimo kilku tysięcy kilometrów przejechanych stopem) braknie mi
odwagi.
Dla tych, którzy mnie znają: TAK MI!
Lęk nawracający przed podróżą po długim odstępie czasu zmobilizował mnie do
tego, by na wyjazdy decydować się w tempie ekspresowym. Rekord? 1,5 godziny
między propozycją a wyjazdem.
Poniedziałek, 12 maja
Kasia, podeszła do mnie w przerwie między zajęciami, chcąc pożyczyć śpiwór na
wyjazd, po czym nagle rzuciła:
- A może pojedziesz z nami do Wiednia?
-Do Wiednia..? (Basia, pamiętaj o swojej nowej filozofii, „jesteś na tak”!) Za
cholerę! Nie ma takiej opcji!!! (Głęboki wdech.) Ale do Budapesztu mogę!
Wiedeń może być dla niektórych najpiękniejszym miastem na świecie – proszę
bardzo! – ale w mojej wyobraźni jawi się jako najgorszy horror autostopowicza.
Gorszy niż pusta droga i wiele kilometrów do przemaszerowania w perspektywie.
Oczyma wyobraźni widzę sieć dróg (autostrad, oczywiście), które przeplatają
się, łączą i rozdzielają w tunelach oraz na mostach. I ja wysadzona gdzieś w
tej sieci… Nieodłącznym elementem tego koszmaru jest austriacka policja
wypisująca mi, opiewający na horrendalną (w kontekście podróży very low budget)
sumę, za chodzenie przy autostradzie. Tak więc: Wiedeń? Dzięki, postoję!
Szybki telefon do mamy:
-Mamoooo…. Bardzo się na mnie obrazisz jak pojadę do Budapesztu?
-Serio mnie o zdanie pytasz? Od kiedy?! I tak zrobisz jak chcesz.
No cóóóż…. Kto zna mnie lepiej niż mama?
Następnie rozmowa z przyjaciółką
-No Inguś! To na weekend do Budapesztu
jadę!
-Ahaaa. Czyli sesję to jednak we wrześniu zdajesz?- Odpowiada z kamienną
twarzą, dorzucając do tego szczyptę sarkazmu zmieszanego z potężną dawką ironii.
I za to ją uwielbiam.
A no tak. Przecież zaraz sesja. „Spokojna Egzystencja Staje się Jeb*ną
Apokalipsą”… Zwłaszcza kiedy jest się posiadaczem zaległości w praktycznie każdym
przedmiocie.
No ale przecież: jak to? Ja nie zdążę?!
Wtorek, 13 maja
Następuje
szybka analiza co zwiedzić i jak na tym zwiedzaniu nie zbankrutować (ale to
razem z innymi informacjami praktycznymi znajdzie się w poście podsumowującym
wyjazd.).
Środa, 14 maja
Ruszamy do Decathlonu uzupełnić ekwipunek. Tak. Dwie kobiety. Na zakupach. A
nawet listą zakupów! To po prostu nie może się udać. Nasza lista zawiera takie
pozycje jak śpiwór, 2 menażki, karimata, bielizna termiczna i kilka innych
gadżetów.
Wychodzimy ze sklepu zaopatrzone w 2 pary legginsów, koszulkę, pseudometalowy
kubek (nie kupujcie go, serio. Nie nadaje się na kuchenki. No chyba, że
potrzebujecie po prostu naczynia.). O dziwo, udało nam się również kupić
karimatę i jedną menażkę…
Zakupy – ok. 100zł
Bilet na autobus Bielsko-Biała – Cieszyn -
5zł
Śmiech wykładowcy który widział nas pod uczelnią łapiące stopa do Decathlonu –
bezcenny
(swoją drogą, gdyby zobaczył jak ten tekst jest złożony, zjechałby mnie... bo jak to tak nie użyć firetów?! możecie sobie wygooglować :D i polecam "dywiz" do kompletu)
Mam wrażenie, że dotyczy to stroju jednej z nas, ale nikt przecież zasad ubioru
autostopowego nie określa.
Czwartek, 15 maja
Jednak nikt nie chce ze mną jechać. Trzeba będzie sobie radzić inaczej!
Piątek, 16 maja
Ruszamy w trójkę. Poza mną i Kasią jedzie również M. Do Cieszyna dojeżdża z
Suwałk (!!!). Już bliżej nam do Budapesztu, niż do Suwałk, ale kto bogatemu
zabroni?
Jeśli chodzi o start to „Houston, mamy problem”:
1) Zaspałam,
2) M. chciał jechać bez jedzenia, karimaty, ze śpiworem w reklamówce.
Ostatecznie pojechał tylko bez ręcznika, który wyjątkowo do Cieszyna dowiózł.
Do tego wszystkiego leje więc plecak M. owijamy workiem na śmieci.
Po uratowaniu sytuacji krokiem władców świata stawiamy się na postoju taksówek.
W takiej pogodzie nie zamierzamy żałować 15 zł.
Taksówkarz, który później będzie został naszym honorowym pierwszym kierowcą na
większości wyjazdów, zadaje klasyczne pytanie. „Nie boicie się tak?”, po czym
dorzuca jeszcze częstsze „Swoim córkom tyłki bym przetrzepał jakbym się
dowiedział, że stopem jeżdżą”.
Cóż mogę powiedzieć? Moi rodzice akceptują, wspierają i chwała im za to… Kasi
jakoś chyba nie są świadomi mimo, że mówiła im o sposobie podróżowania.
Z owym taksówkarzem zaprzyjaźniam się do tego stopnia, że aż informuje mnie jak
to zrobić, żeby jeżdżąc taksówkami płacić mniej…
Okazuje się też, że duet Basia&Kasia jest po prostu dream team’em jeśli
chodzi o tempo łapania.
Kasia – wielkie oczy, urok skrzywdzonego dziewczątka, ale w środku harda
bardziej niż nie jedna góralka. Stalowa magnolia.
A ja? W życiu przegadały mnie 3 osoby. Liczyłam.
Dzięki tej oto współpracy pierwszego stopa Kasia łapie w kilka minut, ja
drugiego ugaduję w jakieś hmmm… 2.
A trzeci? Trzeci złapał się sam.
Kierowca no. 1
Cieszyn PL – Galanta SK
Częstochowianin, dobrze po 40, miejsca w samochodzie ma bardzo mało. I mówiąc
bardzo mam na myśli BARDZO. Ale jak się popieści… Trochę nam szczęście nie
dopisało, bo jeszcze wczoraj meta wypadała mu w Budapeszcie, no ale cóż. Bywa.
Opowiedział nam o Częstochowie lat 80. O tym jak uczniowie musieli nosić tarczki
poszczególnych liceów przyszyte do rękawa koszuli (W pewien sposób był to
środek kontroli tłumu. Takie ostrzeżenie „wiemy gdzie Cię szukać”. ). I jak je przypinali
tylko na szpilki, zamiast przyszywać albo chowali, podwijając mankiety, żeby
uniknąć narzucanego z góry podziału.
Oraz, oczywiście, o trudach organizacji wyjazdów: ciężkim, dużym sprzęcie,
konserwach w metalowych puszkach i wielkich butlach gazowych oraz problemach z
dostaniem paszportu. W czasach nowoczesnego sprzętu, zupek chińskich, Internetu
(hitchwiki, facebooka i Google maps) i smartfonów rzeczywiście mamy
niesamowicie łatwo.
A, że poziom wątpliwości, jest wprost
proporcjonalny do poziomu trudności to obecnie nie dziwmy się pytaniom o
wylotów ki....
Wysadza nas w miejscu teoretycznie
tragicznym. Stacja benzynowa zaraz na wjeździe do miasta. Przynajmniej kawkę
sobie strzelimy. I może jakiś filmik o pierwszych wrażeniach ;)
Bardzo pomocny okazał się pracownik stacji, który tak sobie upodobał Kasię, że
chyba nawet próbował nam złapać stopa. Finalnie po prostu poratował nas
kartonem. A i tak kierowcę pozyskaliśmy po zagadaniu.
Kierowca no.2
Galanta SK - Gyor H
Słowak… Zawsze uważałam, że języków słowiańskich nie rozumiem, bo, w wyniku
nauki angielskiego od 3 roku życia, moja wrażliwość na nie zanikła. Pytanie o
kierunek z gotowca, odpowiedź „Madziarsko” na szczęście zrozumiałe dla każdego,
a 3 osoby może i chce zabrać.
Jedziemy takimi wiochami i bokami, że aż zaczynam się martwić. Co by nie było,
jako jedyna osoba z jako takim doświadczeniem w pewien sposób
odpowiadam za tą dwójkę. A tu pole… i pole… i las… i czasem krowa krajobraz
urozmaici. No sielanka. BŁAGAM DOWIEŹ NAS W DOBRE MIEJSCE.
I dowiózł. Ale okazało się to dopiero po 5h w zimnie i pizgawicy.
I ZNOWU LEJE.
pierwsze minuty łapania w Gyorze... zanim odechciało się WSZYSTKIEGO |
Ostatecznie wszystkie drogi prowadzą do McDonald’s… WiFi, Twym przyjacielem,
młody podróżniku. Kolejna godzina
kombinowania, by w końcu okazało się, że..? Tak! Staliśmy na dobrej drodze!
Zaraz przed wjazdem na autostradę w kierunku Budapesztu! Zagadany pracownik
„maka” uczy nas na szybko zdania po węgiersku… Hardcorowy język!
Potem szybka akcja. Stacja. Błaganie pierwszego kierowcy. Drugiego. Trzeciego. W końcu młody chłopak zgadza się zaryzykować przejazd bez winiety ok. 5 kilometrami autostrady, aby dowieźć nas na stację benzynową. Dziękujemy wylewnie. I jednocześnie rzucamy hasło „GORĄCEJ HERBATY!”
I zgadnijcie co?
DALEJ LEJE
Ale jakoś lepiej się to ogląda siedząc w ciepłym i przy ciepłym. W trakcie
raczenia się owym niebiańskim napojem (spróbujcie łazić kilka dobrych
kilometrów tam i z powrotem w deszczu i zimnym wietrze, nie wiedząc gdzie
jesteście … KURCZE! Prawie jak Hobbit – „tam i z powrotem” tylko jemu nie pizgało
jak w kieleckim… to też poczujecie ten smak) odkrywamy nową metodę łapania stopa.
Huraaaa! Udało się określić lokalizację :D |
Otóż! Siadły sobie Baśka z Kaśką
I powoli…
Dokładnie…
Starannie…
I
dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugo….
Kaligrafowały nazwę miejscowości
docelowej.
Dziewczyny! Jeśli jesteście na dość zatłoczonej stacji oraz macie dużo
szczęścia i jeszcze więcej uroku osobistego to GWARANTUJĘ, że napisu nie
dokończycie.
Na wysokości litery „T” zagaduje nas przystojny Węgier. Mój zmrożony mózg
(haha) odbiera informację, że owszem jedzie przez Budapeszt, ale nie ma 3
miejsc.
No szkoda. Następnym razem pewnie będziemy mieć więcej szczęścia.
A on stoi. I czeka. I wyraźnie widać, że coraz bardziej się dziwi, bo szklanki
mamy puste. W końcu zadaje pytanie „Soooo… What are we waiting for?”.
Nigdy w życiu nie zbierałam się tak szybko.
Wsiadamy do samochodu przy akompaniamencie dźwięku deszczu uderzającego w
asfalt.
Po raz kolejny doświadczam tego, że autostopowiczów zabierają ludzie wszelkich
zawodów, grup społecznych czy też wyznań.
Kierowca no. 3
Gyor H - Budapeszt H
Nasz kierowca jest VIPem. Mega szychą w ogólnoświatowej firmie. I to nie
pierwszy raz.
Krótka anegdotka z jego życia. Kiedyś pracował dla Nokii. Podczas podróży
służbowej do krajów Maghrebu ochraniało go 10 ochroniarzy. 10(!!!) goryli
towarzyszyło mu przy każdym stawianym poza hotelem kroku! A kwot jakie zdarza
mu się zapłacić za jedną noc w takowym przytaczać nie będę. Wystarczy fakt, że
po usłyszeniu owej sumy ciemno mi się przed oczami zrobiło.
Nagle podczas rozmowy orientuję się dlaczego „Polak, Węgier dwa bratanki”. Co
Polacy często zarzucają ogółowi narodu? Chyba najczęściej narzekanie. I oto
siedzi koło mnie idealny przykład narzekania… Na narzekanie Węgrów! Po
przytoczeniu przeze mnie owego powiedzenia, bardzo się zdziwił „OK… If you want
to be brother of such a nation…”
A na niedzielny obiad też typowo jedzą rosół ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz