30.12.15

Bargamo part. II - magia miejsca

Samolot ląduje w Bergamo. Polacy klaszczą.
Podróżowanie z bagażem podręcznym jest bardzo wygodne, bo nie trzeba czekać na walizkę... No cóż, na otwarcie punktu informacji turystycznej owszem, bo tylko tu można dostać bilet 24h, na wszystkie środki transportu w Bergamo. Punkt otwiera się o 9, a sam bilet kosztuje 5 euro.
Jest ledwo dziewiąta, a wyjście z terminalu już powoduje szok. To będzie gorący dzień, bez wątpienia. Chwila oczekiwania na autobus i około pół godziny jazdy do ostatniego przystanku. To znaczy w teorii. W praktyce przypadkiem wysiadłam 1 lub 2 przystanki wcześniej. I nie narzekam!

Jeszcze niewiele człowieków



Citta Alta, czyli Górne Miasto jest główną atrakcją Bergamo. Historia miasteczka, jako osady, zaczyna się jeszcze przed naszą erą, oraz zawiera  w sobie, między innymi, okres panowania weneckiego. Przed dziesiątą wygląda jeszcze bardzo ospale ale pozwala to na zrobienie kilku zdjęć "bez człowieków". A jak to przystało na tereny śródziemnomorskie, jest czemu robić zdjęcia, bo miasteczko jest bardzo malownicze. Trafiam na Piazza Mercat delle Scarpe, który bardziej przypomina dość szeroki rozjazd niż plac. Tu znajduje się górna stacja jednego z funicolare-kolejek. Ta pokonuje 85 metrów wysokości, na trasie 240 metrów torów. Tak jak wszystkie środki transportu na terenie Bergamo, i z funicolare można korzystać w ramach 24h biletu miejskiego, dowolną ilość razy. Mając przy sobie paszport można skorzystać z pieczątki przygotowanej w górnej stacji kolejki.

Piazza Mercat delle Scarpe
Ruszam dalej Via Gambita,w stronę największego placu na terenie Citta Alta- Piazza Vecchia.

Piazza Vecchia wieczorem
Idąc dalej Via Bartolomeo Colleoni, wchodzę na Piazza della Cittadella, a następnie wychodzę w okolicy Largo Colle Alperto (to właśnie tu znajduje się ostatni przystanek, jadącego od lotniska, autobusu 1A).

widok z tarasu widokowego, na ogród botaniczny i budynki za nim, przy largo Colle Alperto
Jeśli Włochy i dziesiąta rano, to co..?
Ano kawa.
I pierwsze zdziwko.
Grzecznie poprosiłam pana baristę, siląc się na język włoski, o americano (króciutka historia: kiedy Amerykanie pojawili się we Włoszech, espresso okazało się być dla nich zbyt mocne, więc uczynni Makaroniarze dolewali im trochę więcej wody, i to właśnie jest americano.)
Pan postawił przede mną fliżankę, z zawartością, która wyglądała jednak bardziej na espresso.
Niby espresso też pijam, ale, kurczę, zamawiałam coś innego.
Popatrzyłam, więc, z uwagą w filiżankę, ze znakiem zapytania w oczach, na pana, i znów na filiżankę.
Barista łaskawie przerwał mi ten oczopląs, delikatnym gestem wskazującym, zwrócił moją uwagę na drugie naczynko z wrzątkiem, po czym dopytał po angielsku o mleko. Kurcze. Pierwszy i jedyny raz tak podano mi americano.. jeśli ktoś ogarnia taki sposób podania i więcej to chętnie posłucham :D
Decyduję się dotrzeć na wzgórze San Vigilio, najwyższy punkt miasteczka, gdzie zobaczyć można pozostałości zamku, korzystając z drugiego funicolare. To z tego właśnie wzgórza powstają najbardziej popularne panoramy Bergamo.


 Aby do niego dotrzeć wystarczy przejść bramą w ulicę Largo di Porta S. Alessandro. Ta kolejka przejeżdża 630 metrów, pokonując wysokość 90 metrów. Na wzgórze można również wejść pieszo, ale mnie do tego pomysłu zdecydowanie zniechęca temperatura.Upał staje się coraz bardziej nieznośny, więc postanawiam po prostu usiąść w cieniu i popatrzeć...


Kiedy nagle kątem oka zauważam zbliżającą się osobę. Podchodzi, przedstawia się, siada koło mnie. Alejandro... ciekawy typ: Hiszpan pracujący w Helskinkach, narzekający na nieróbstwo południowców.
Twierdzi, że praca w Finlandii ma 3 zalety: gdziekolwiek nie pojedzie, jest tam taniej, cieplej i jedzenie lepsze.
Postanawiamy zwiedzać dalej razem.
Wracamy do Piazza Vecchia, tym razem przecinając plac tak, by dojść do Piazza Padre Reginaldo Giuliani oraz Piazza Duomo, przy których znajdują się Duomo, czyli Katedra św, Aleksandra, Basilica di Santa Maria Maggiore, oraz cudowna Capella Colleoni. Wchodzimy do tej ostatniej, po części, żeby uciec przed upałem.

Capela Colleoni (a za nią, widoczna po lewej fasada, Santa Maria Maggiore
Żar leje się z nieba, z nas leje się pot, butelki z wodą musimy uzupełniać co chwila, a zwiedzając łapiemy każdą, nawet najmniejszą plamkę cienia.
Mijamy całe Citta Alta, w którym o cień nie trudno,(pomiędzy nimi znajdują się, mające około 5 kilometrów, mury z XVI wieku) i wchodzimy w Citta Bassa, które jest po prostu patelnią... A my mamy zamiar ten upał urozmaicić: do gorąca zewnętrznego dokładamy gorącą pizzę wewnątrz.





Dokładamy do tego lody, które ze względu na temperaturę wymagały męskich decyzji: jeść czy robić zdjęcie. Pfff. Taki wybór to żaden wybór.
 Chwilę później rozstajemy się. Alejandro jedzie na lotnisko. Ja jadę nad Como. Próbowaliśmy przed rozstaniem uzyskać zdjęcie na pamiątkę, ale trafiliśmy na trzy fotograficzne beztalencia pod rząd. Pozbawiani byliśmy połowy głowy, skalpu, albo towarzysza.
Como zostało nazwane jednym z 3 najpiękniejszych jezior na świecie, a nad jego brzegiem kręcony był np. "Cassino Royal".
Aby do niego dotrzeć trzeba wydać 3,60 euro, i poświęcić, teoretycznie, około 40 minut.
W praktyce pociąg spóźnił się prawie godzinę. Co jest bardzo dziwne biorąc pod uwagę, że on JEŹDZI CO GODZINĘ.
Na peronie zagadał mnie Polak pracujący w Szwajcarii. Niezła trasa swoją drogą: lot z Polski do Mediolan Bergamo, przejazd do Bergamo na dworzec, stamtąd koleją do Lecco, z Lecco, również koleją, pod granicę Szwajcarską, skąd zgarniał go szef... A ja narzekam, że na uczelnię mam pod górkę!
Razem wsiedliśmy do pociągu, gdzie dla uczczenia znajomości wypiliśmy po włoskim piwie. W samym Lecco dał się namówić na przeczekanie przesiadki nad jeziorem, które faktycznie jest urodziwe... ale przy nim, tytuł jednego z 3 najpiękniejszych jezior wolałabym dać chociażby Morskiemu Oku :P
Wychodzimy z dworca w Via Camillo Benso Conte di Cavour odbijamy w Via Nazario Sauro.
Docieramy na placyk z Memoriale ai Caduti, czyli pomnikiem poległych, z którego można zejść schodami do wody.




Pobyt nad jeziorem kończymy kolejną (3 lub 4 już) kawą na dworcu.
Tym razem pociąg jest punktualnie, a i komunikację miejską ogarnęłam już lepiej więc od razu jadę gdzie trzeba.






W trakcie ostatniego, wieczornego spaceru przez Citta Alta, na chwilę zatrzymuję się, by nie wejść dwójce ludzi w kadr. Mężczyzna, Tony okazał się najdziwniejszym, najbardziej pokręconym optymistą jakiego poznałam. Razem z żoną, Bridgit, przyjechali z Frankfurtu, żeby zwiedzać Włochy. Rozmowa należała do czołówki najciekawszych w moim życiu. Nawet nie ze względu na tematykę. To forma była niezwykła. A niezwykła była dlatego, że rozmawialiśmy w czterech językach: angielskim, francuskim, włoskim i niemieckim. Niemieckiego nie znam, ni cholery. Angielski łatwizna, Z francuskim sobie radzę, na szczęście we włoskim ograniczył się do liczb.
Postanowili, że nie chcą się ze mną tak szybko rozstawać więc zapraszają mnie do kawiarni i obiecują odwieźć na lotnisko.



Zanim jeszcze dotarliśmy do ich samochodu już zostałam adoptowana, a dojeżdżając na lotnisko, kolejnym zagadanym dziewczynom, przedstawiona jako córka ;D
Uzbroili mnie w czekoladowe mleko, puszkę orzeszków ziemnych i swój numer.
O nocowaniu na Bergamo wiele słyszałam, wiele czytałam. To lotnisko często wybierane jest jako przesiadkowe, bo tanio się do niego dociera, i w wielu przypadkach, tanio leci dalej.
Przeżyć to na własnej skórze też fajnie :D
Na zdjęciu nie widać jak wielu koczuje tam ludzi.
wybieram sobie miejsce obok dwóch dziewczyn, które rozbiły prawdziwy obóz.
Rozegrała się między nami krótka pogawędka:
-Hi! Do you know is here some free WiFi? 'Cause we have to download our tickets...
-Not really... But I think I had some signal close to restrooms.
-Thanks. By the way, where you come from?
-Poland
Na twarzy jednej z dziewczyn pojawiła się wyjątkowo śmieszna mina, po czym padły słowa:
-No to pogadały....

Dziewczyny wracają z międzynarodowego obozu aktorskiego. Coś w rodzaju festiwalu. Dobre kilka tygodni lata we Włoszech. Niektórzy to mają szczęście :P




Gdzie nie spojrzeć widać śpiwory, plecaki, polary, kolorowe skarpetki.. Nastrojowo.
I w tym właśnie nastroju ja i biliard innych ludzi kładziemy się spać....
[tu lokowanie produktu, bo bobok naprawdę uratował mi kark, jakby ktoś chciał takiego to dać znać]
Tylko po to, by służby sprzątające obudziły nas około 3 rano, każąc przenieść się w inną część hali...
Dosypiam ile się da. Ile się nie da zagryzam orzeszkami.
Potem klasyczny ogar łazienkowy, szybka kontrola bezpieczeństwa, włóczenie się po strefie bezcłowej.
Boarding bez biegów ku najlepszym miejscom traci trochę na uroku.
Zajmuję swoje miejsce, po czym oczywiście, znajduje się osoba mająca miejsce pod oknem... Przepuszczam rudzielca i przykrywam nogi kocem. Jak już go wlekę to niech się przyda!
I o ten właśnie koc zostałam zapytana. Więc sprawnie (szybko) i konkretnie (dużo) odpowiadam.
I widzę przerażenie, po którym następuje przeurocze "inglisz plis?"
Ślicznie polskie pytanie o koc zadane było przez, tu zdziwko, Włocha.
Włoch. Mówiący biegle po angielsku. I trochę po polsku. To trochę jak spotkać najedzonego studenta. Rzadko spotykane, zadziwia zawsze.
Mogłabym przysiąc, że lot trwał 20 minut!
Na miejscu, jak zwykle zresztą, nie mam powrotu. Na ostatnią chwilę kupuję bilet na PolskiegoBusa, odjeżdżającego chyba pół godziny później... Ja nie dam rady?!
A żeby było fajnie idąc do autobusu spotykam jeszcze kolegę z liceum, z którym nie widziałam się wieki.

Czy warto wybrać się do Bergamo? Warto. Czy na więcej niż jeden dzień... dyskutowałabym. Nie nie dyskutowałabym. Stwierdzam: więcej niż kilka godzin, na samo Bergamo, nie ma sensu. Ale nadal warto lecieć.
Przy dobrym zestawieniu lotów, czyli powrocie inną linią/na inne lotnisko, da się spędzić cały dzień, od rana do wieczora we Włoszech i zapłacić za tę przyjemność około 100 złotych. Niestety i mnie minęły czasy lotów po kilka złotych. Dodając do tego obiad (od około) 25 złotych, i ze trzy kawy, wypite przy ladzie (bo przy stoliku to co innego. poczytajcie o coperto), czyli niecałe 15 złotych, taki wypad kosztuje około stu pięćdziesięciu złotych. Jak dla mnie nieźle, zwłaszcza, że bilety kupuje się wcześniej więc koszty rozkładają się na mniej więcej dwa miesiące.

A na koniec, bo jak to tak, że ani zdjęcia dotyczącego jedzenia? Te i inne uzupełniam :D




Piazza Cittadela



Oho! komuś by tu się przydał filtr polaryzacyjny... :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz